niedziela, 7 października 2012

Chapter 02: He comes in at the sun.



Jeśli zostaniesz naprawdę blisko,

                Kolejki do kwiaciarni ciągnęły się w nieskończoność. Ze względu na datę, nie było to dziwne. Czternasty lutego stał się głównym tematem ostatniego tygodnia i w niemalże każdym sklepowym szyldzie widniały pluszowe serduszka, kartki z życzeniami oraz inne walentynkowe, emanujące słodkością prezenty.
                Mróz szczypał w nos i uszy. Louis poprawił na sobie cienką kurtkę i opatulił się szczelniej wełnianym szalikiem. Na policzki wystąpiły mu nienaturalne, różowe rumieńce i z każdym jego wydechem w koło unosiła się widzialna para wodna. Kłębiła się przez chwilę, by po sekundzie zniknąć. Chłopak mijał na swej drodze zakochanych, poszukujących odrobiny ciepła w swoich partnerach. Ludzie wskakiwali sobie w ramiona, wręczali kwiaty, czy czekoladki.
                Przeniósł swój wzrok na stopy i przypatrywał się swojemu chodowi, umyślnie ignorując świat wokół, który sprawiał mu tyle bólu. Krzywił się za każdym razem, gdy słyszał miłosne, pełne emocji wyznania i z całej siły zaciskał powieki, by zatorować drogę łzom, które tak usilnie gromadziły się w jego oczach.
                Ściskał w dłoniach duży bukiet świeżych, czerwonych róż, bogato przyozdobionych. Kolce niekiedy wbijały mu się w palce. Sumiennie usuwał je, jednak pozostawiały drobne, czerwone i krwawe ślady.
                Mimo pory roku, słońce widniało wysoko na niebie, oświetlając ulice i czyniąc je jeszcze przyjemniejszymi. Puls miasta był wyraźnie wyczuwalny. Tomlinson próbował wczuć się w niego i poruszać zgodnie z jego rytmem, ale wszelkie jego intencje spełzły z niczym.
                Każdy krok przybliżał go do spotkania z ukochanym. Mijał przecznice i skrzyżowania, by po piętnastu minutach ujrzeć niewielki skwerek oddzielony od reszty miasta kamiennym murem.
                Kępki trawy na cmentarzu spowiła szadź, nadając im zimny, miętowy odcień i powodując chrupanie pod grubymi podeszwami butów chłopaka.
                Jak zawsze, kiedy się bał, pozwolił swoim zmysłom dryfować bezwładnie, to był odruch, wpojony niemal na początku żałoby, kiedy Harry...
... gdy Harry,,,
                Odnalazł właściwy sektor, rząd. I kiedy ujrzał znajomy nagrobek, nie powstrzymywał się dłużej - jego policzki naznaczyły słone strugi. Płynęły jedna za drugą.
                Starannie, dokładnie położył kwiaty na grobie i spojrzawszy na niego jeszcze raz, usiadł na ławeczce obok. Oczy uniósł ku niebu. To tam, gdzieś pośród obłoków spodziewał się pewnego dnia odnaleźć ukochanego. Zatem nie zamierzał mówić do miejsca pochówku. Tam spoczywało tylko ciało, natomiast prawdziwy Harry znajdował się w górze. Na pewno.
                Więc kiedy odezwał się, jego głos brzmiał słabo.
- Wszystkiego najlepszego w dniu Świętego Walentego, Harry - szepnął i znów załkał kilkakrotnie. Po chwili jednak uspokoił się i kontynuował powoli - Wiem, obiecałem, że cokolwiek by się nie stało, ja dam sobie radę sam. Ale, Harry, prawda jest taka, że nie radzę sobie. Nie jem, nie śpię, a gdy już uda mi się zasnąć, sen nie jest dla mnie przyjemny. Miesza się z rzeczywistością, ze światem oglądanym przez niebieską mgiełkę. I zawsze budzę się z krzykiem, nawołując twego imienia. Tak bardzo jestem samotny, że z moim organizmem zaczęło dziać się coś dziwnego. Nawiedzają mnie częste migreny i coraz częściej wymiotuję. Ale kogo to obchodzi? Nie ma na świecie osoby, która troszczy się o mnie. Nie po tym, jak umarłeś.
                Zimny podmuch wiatru postawił do pionu włoski na jego karku, ale o dziwo nie był lodowaty. Kiedy chłopak zamknął oczy, mógł wyczuć czyjś ciepły dotyk na swych barkach. Tak dziwnie realny. Pozwolił sobie w niego uwierzyć. Wmówił sobie, że to jakaś odpowiedź ze strony Curly'ego. Że jest tu gdzieś blisko i próbuje pocieszyć Lou, ale nie może.
                - Przepraszam, że zadręczam cię swymi problemami - ciągnął cicho - ale nie mogę wybaczyć ci tego, że mnie zostawiłeś. Nikt nie przytula się do mnie w chłodne wieczory i nie grzeje mi zmarzniętych stóp. Nikt nie całuje mnie w kącik ust każdego ranka. Kuchnia nie pachnie robioną przez ciebie kawą o świcie. To boli, Harry. Mimo że mieszka ze mną Niall, dom jest tak sterylnie czysty. Nie ma kto bałaganić - westchnął.
                Emocje ustąpiły. Tęsknota nie wrzała w każdej jego żyle i nie próbowała ze wszystkich sił wydostać się na zewnątrz. Siedział tam, przymknąwszy powieki i wspominał dobre czasy, odebrane mu tak gwałtownie.

* * *

- Już czas, Harry.
- Wiem.

* * *

                Godziny mijały tak prędko, aż nastało popołudnie. Brzuch Louis'ego skręcił się i ten poczuł rzadkie ostatnimi czasy uczucie - głód. Zdziwił go tak bardzo, że poderwał się do pozycji stojącej i rzuciwszy na odchodnym: "Do zobaczenia jutro, kochanie" Poszedł prosto do McDonalds'a i kupił tam sobie frytki. Czerpał z posiłku taką niewinną, dziecinną radość.
                Ledwie zauważył, jak dotarł na przejście dla pieszych i musiał zatrzymać się i poczekać na zielone światło. Wziął w palce kolejną frytkę i nie patrząc przed siebie, wkroczył na ulicę, usłyszawszy dźwięk sygnalizujący możliwość przejścia.
                Mimochodem mignął mu przed oczyma dziw nad dziwy. Jakby przez ułamek sekundy dostrzegł znajomą posturę. Brązowe loki balansowały na wietrze, a skupione oczy usilnie wpatrywały się w podłogę, jakby mężczyzna wstydził się swojego położenia. Kształtne usta rozchylił, światło słoneczne spowiło go od tyłu, sprawiając, że z tej perspektywy wyglądał jeszcze piękniej.
                Lou odszedł kilka kroków, nie zwróciwszy uwagi na przechodnia, którego minął na pasach. Dopiero po chwili dotarło do niego, co zobaczył i odwrócił się prędko na pięcie, spazmatycznie oddychając. Jego krzyk zaskoczył wszystkich przechodniów. Źrenice rozszerzyły się, a tętno przyspieszyło. Nie dostrzegł jednak nikogo.
                Jedynie wątłą staruszkę, patrzącą na niego niepewnie. Czerwony kartonik upuścił na ziemię i oparł się ociężale o barierkę oddzielającą chodnik od jezdni, aby nie upaść.
                Nie był w stanie stwierdzić, czy to co zobaczył przywidziało mu się. Ale jedno wiedział na pewno - przez rozchylone usta Harry'ego nie wydobywał się widzialny, zimowy oddech.


dosięgnę Cię.

16 komentarzy:

  1. Jezu, Jezu, Jezu! To jest takie... um... wzruszające.
    Czy mi się wydaje, czy Harry zmartwychwstał? *o*
    A może on w ogólne nie umarł, co? Tak, lubię snuć teorie spiskowe :D
    Eh, piszesz świetnie. Sama bym tak chciała *marzy*
    No, ale wracając do rzeczy to rozdział jest zaje...fajny. Wiesz o tym, że jestem fanką tego opo, nie? :D
    A jak nie wiedziałaś, to już wiesz.
    Ściskam i pozdrawiam,
    Gosia xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak więc... zupełnie nie wiem jak mogę to skomentować, przez myśli tłoczące się w mojej głowie. Wzruszyłaś mnie niebywale, zaraz odwiedzi mnie przyjaciółka, a pod moimi oczami zostały czarne smugi. Tak ślicznie opisujesz uczucia Louisa, jego czyny, miejsca, czuje się tak jakbym mu towarzyszyła. Dreszcze przebiegły przez moje ciało, czytając cztery ostatnie akapity. Jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko sie potoczy. Uwielbiam styl w jakim piszesz. Rozdziały czyta sie przyjemnie, płynnie. Życze weny kochana, i dziękuję za skomentowanie ostatniego rozdziału na Whispers xx Pozdrawiam.
    [ http://whisper-whispering-whispers.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  3. Czas na komentarz part dwa! I, och Berni.... znów zrobiło mi się smutno. W dodatku, mądra ja, włączyłam sobie The XX - Angels , nie zbyt mądry wybór. Chronologicznie - obrazek, boze jest śliczny! *-*, a następnie kwiaciarnia. I świętego Walentego, jak czekoladę kocham, nienawidzę wręcz tego święta. Nie, no po prostu nie i już. Jest komercyjnym świętem. I... Lou ma przywidzenia. I rozmawia z niebem. To wszystko mnie dołuje jeszcze bardziej. Nie godzę się na to, ze masz taki boski talent, ale nie chcesz się z tym zgodzić. Robisz błąd, kochanie. Osobiście sama popadłabym w paranoję gdybym miała zobaczyć ducha swojej miłości. To jest naprawdę przykre, smutne i... genialne pisane. Mimo, ze już "nie jara" mnie Larry, to będzie, prawdopodobnie, krótki hit.
    Love you, baby! ♥
    [final-souffle]

    OdpowiedzUsuń
  4. Przestraszyłaś mnie, wiesz? To jak zachował się Louis na jezdni, to co zobaczył było straszne. I nie mówię tu o jakichś widmach czy upiorach z horrorów - po prostu zaczęłam się bać o Louisa, a to, że twój Lou jest postacią fikcyjną wcale mi w tym nie przeszkadza.
    Przemowa Louisa do nieba, a raczej rozmowa Lou z Harrym, była niesamowicie wzruszająca. Prawie się popłakałam, gdy on opowiadał Hazzie o tym wszystkim czego doświadcza, o tym, że nie potrafi sobie dać rady. A co najważniejsze, wierzył w to i było to takie przekonujące, że niemal uwierzyła, iż gdzieś na świecie jest Louis, który stracił swojego Harry'ego - i nie mówię tu o zespole.
    Czekam na kolejny post i pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta swoboda z jaką to wszystko opisujesz jest taka.. nierealna. Cholernie zazdroszczę Ci talentu. <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku, jejku, jejku! Popłakałam się! A ja już dawno nie płakałam na opowiadaniach. Jejku, masz talent. Boże, powtarzam się, ale co tam. Jejku, jejku, jejku... Zazdroszczę ci, cholernie ci zazdroszczę, ale też trochę cię nie lubię, bo masz talent.
    Jaram się tym opowiadaniem, jak zebra wiewiórką(Boże, moja psychika w połączeniu z przyjaciółką, działa w właśnie w ten sposób i kończy się na wiewiórkach i zebrach).
    Pisz szybko następny, bo nie wyrabiam;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znowu ja:)

      Czy masz możliwość informowania o nowych rozdziałach? Na blogu, GG, mail, cokolwiek? ;P

      Usuń
    2. może być na blogu, chyba że masz Twittera, albo chcesz podać gg :D

      Usuń
  7. Kuźwa, jestem MEGA. Taka spostrzegawcza, że ho-ho.
    Po przeczytaniu pierwszego rozdziału i zastanawiając się nad fabułą twojego bloga, domyśliłam się. Cóż, tytuł bloga mówi wszystko, prawda?

    A rozdział świetny. Szczególnie podobał mi się początek, opis ulicy, itd.
    Genialne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiesz, Bernie. Chwilowo nie jestem pewna, czy to, co odczuwam w tej chwili jest przerażeniem, czy fascynacją. Ale podejrzewam, że czymś pomiędzy. Oczywiście jak zwykle mam ochotę udusić Cię za Twój wielki talent, ale potem przypominam sobie, że Cię uwielbiam i nie mogę tego zrobić. Okej, tym razem po raz kolejny pozwolę Ci przeżyć (znaj łaskę pana, phi), ale jak tak dalej pójdzie, to niebawem Twój żywot się zakończy. Tak, to jest groźba.
    Okej, przepraszam, że czytam bloga dopiero teraz. Nie miałam czasu, a potem kompletnie wyleciało mi to z głowy, ale teraz będę już na bieżąco. Dodaję bloga do obserwowanych, więc nie musisz mnie informować :)
    Ach, no tak, nie napisałam tutaj nic o samej historii. Cóż zmieszaj cudowne, wspaniałe, doskonałe, niesamowite i dlaczegomusiszmiećtakitalent, a poznasz moją opinię.
    Ściskam xx

    OdpowiedzUsuń
  9. O Bosheee.. Co to jest? Czyżby Harry nie umarł? Czy może wrócił jakimś cudem do świata żywych? Czy może Lou ma jakieś halucynacje? Co to ma być? Proszę powiedz, że to Harry.. Błagam. <3 Rozdział cudowny i zajebiście wciągający. Czekam na kolejne. Ddaj szybko! Xx @Larry1DLove [becausetruelovecannothide.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  10. Na samym początku chciałbym Ci podziękować za komentarze na Malik Tattoos, były przemiłe;3
    I właśnie dlatego, że poświęciłaś moim opowiadaniom tyle swojego czasu, postanowiłam zajrzeć na Twojego bloga i przeczytać You're not alone. Na początku pomyślałam, że to będzie kolejna opowieść o pogrążonym w żałobie Louisie, który jest przekonany o śmierci Harry'ego, ale nagle się okaże, że Styles żyje, tylko leży w śpiączce (przepraszam za to założenie, ale naprawdę 3/4 opowiadań ma taki przebieg i to tak z rozpędu). Jednak w drugim rozdziale coś nie pasowało do utartego schematu, ponieważ Lou ujrzał na ulicy sylwetkę Hazzy, z ust której nie wydobywał się oddech i w tym momencie moja twarz się rozjaśniła, gdyż jest to pomysł zdecydowanie oryginalny;) Czyżby dusza Stylesa pozostała na ziemi, aby dotrzymywać towarzystwa Louisowi? Moja wyobraźnia już zaczęła wymyślać dalszy przebieg tej historii, bo skoro to Larry, to chłopcy będą musieli nawiązać jakiś konkretny kontakt, a ja nie mogę się doczekać reakcji Lou na pojawienie się Harry'ego-ducha. O ile tak właśnie będzie, bo mogę się mylić, chociaż brak tych obłoczków przy oddychaniu był bardzo sugestywny;>
    Gratuluję Ci Bernie (btw, dobrze kojarzę Cię z nickiem CookieChum? [nie wiem, czy poprawnie go napisałam]), ponieważ udało Ci się mnie zainteresować C: Już sobie zapisałam adres tego bloga i na pewno będę tu zaglądać oraz postaram się pisać jakieś sensowniejsze komentarze, które dla odmiany będą dotyczyły bezpośrednio treści;>
    Pozdrawiam gorąco;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak przeczytałam, że Lou wchodzi na jezdnie to myślałam, że go auto przejedzie! Ale ufff, na szczęście tak się nie stało. Stało się coś dużo dziwniejszego. Ciekawi mnie czy to tylko przywidzenia Louisa, czy to naprawdę jakimś cudem był Harry? Ciekawi mnie strasznie co dalej, dlatego czekam z niecierpliwieniem na kolejny rozdział. A mogłabyś zdradzić ile planujesz rozdziałów?

    shouldletyougo.blogspot.com
    no-cases.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, nie wiem ile planuję. lecę na czystego spontana, z jednym rozdziałem do przodu. myślę, że może około 6

      Usuń
  12. WSPANIAŁY ROZDZIAŁ *_* Kocham to jak piszesz. I wgl całą tą historię kocham !

    OdpowiedzUsuń