środa, 26 grudnia 2012

Epilogue




Zbliż się, to dzień się kończy...

Spojrzał na anioła, który powrócił. Ten delikatnym ruchem odgarnął mu z czoła włosy. Spił z jego ust delikatny pocałunek. Przytulił do siebie.
- Harreh, czy śmierć boli? - pisnął ufnie przypominając małe dziecko.
- Nie Lou. Po prostu na chwilkę zamykasz oczy, a kiedy znów je otwierasz, podążasz już w kierunku ukojenia.
Spojrzał na jego twarz. Łzy paliły go i szczypały, spływając po policzkach i spotykając się pod podbródkiem. Nawet nie wiedział, dlaczego płacze.
- To koniec, słoneczko. Już jesteś prawie u celu - cichy szept zabrzmiał mu w uchu. Gorący, słodki oddech powędrował po jego szyi, przyprawiając o gęsią skórkę.
Wstał. Łokciem podparł się o nocny stolik i chwiejnie wyprostował nogi. Wędrówka do kuchni wydawała się wiecznością. Szedł powoli, co kilka kroków odpoczywając. Podpierał się o ściany, drzwi i meble. Kręciło mu się w głowie, a eksplozje bólu rozrywały czaszkę.
Zobaczył go. Krzątał się po kuchni, robiąc sobie domowego hamburgera. Zdziwił się, widząc na jego torsie podkoszulek Zayna z motywem flagi. Dopiero teraz zauważył, jak przyjaciel schudł. Ręce stały się cieńsze, a kręgi na karku bardziej widoczne.
Jego ramiona drżały. Ciche chlipanie rozchodziło się po pomieszczeniu, a słone łzy skapywały do jego jedzenia. Obaj płakali.
Jednak wierzył, że Niall sobie poradzi. Był to silny chłopak, który potrafił czerpać radość z najmniejszych spraw. Louis obiecał sobie, że blondyn wróci do przyjaciół i w trójkę rozpoczną nowe życie.
Nie wiedział kiedy znalazł się w ramionach przyjaciela. Pokonał tę odległość zadziwiająco łatwo, jakby niesiony na czyichś barkach. Widział coraz mniej.
- Kocham Cię, Niall. Byłeś najwspanialszym przyjacielem, jakiego mogę sobie wyobrazić. Zawsze byłeś przy mnie. Wróć do chłopaków po pogrzebie, dobrze? Nie będę zabierał ci więcej życia - powiedział, spoglądając prosto w jego oczy.
        Śmierć sprawiała, że człowiek robił się odważniejszy i bardziej szczery, bo wydawało się, że mówi tylko do siebie. Dlatego Louis zawsze śpiewał nowe piosenki z opuszczonymi powiekami. Nie chciał widzieć, co publiczność o nich myśli, dopóki nie skończył.
Pozwolił krążyć mu wśród własnych myśli przez kilka długich chwil, a potem Niall przerwał milczenie i cichym głosem powiedział:
- Do zobaczenia w innym świecie, Loueh.
Zamknął oczy.
  Nikt nie usłyszał dławiącego się szlochem, samotnego blondyna, który tak bardzo próbował utrzymać bezwładne ciało chłopaka w pozycji pionowej.
Pokój zniknął, ból głowy zniknął. Wszystko, co Louis posiadał zniknęło.
W zamian poczuł na skórze dziwne ciepło. Jakby wieczorne promienie słońca ogrzewały go, dając ukojenie. Wziął głęboki oddech. Pełny, bezbolesny oddech pełnym płucem. Promienie posiadały dziwną moc. Z każdym kolejnym momentem czuł się coraz lepiej.
Wydawało mu się zdumiewające, że jego przeszłość – wszystko, czego kiedykolwiek
chciał nagle przestało mieć znaczenie.
Uchylił powieki. Roześmiana twarz Curly'ego znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od jego nosa.
Odsunął się, wyciągając dłoń, którą Louis natychmiast ujął.
- Chodź, kochanie. Czeka nas wieczność.
I poprowadził go w kierunku tego słońca.


Więc zbliż się, to nie potrwa długo. Póki wrócimy szczęśliwi



____________________

To już koniec. Chciałam podziękować wszystkim osobom, które były ze mną. Nie będę wymieniać każdego z osobna, bo potem powstałaby jakaś kolejność, a ona przecież nie ma znaczenia. Tak więc dziękuję Wam wszystkim, że czytaliście, że komentowaliście, że dawaliście siłę na dalsze pisanie. Kocham Was.